Tyniec
O Tyńcu mówiło się od zawsze, od kiedy postawiłam pierwsze kroki w kościele. Kiedy dotarło do mnie, co odnotowałam z niemałym zaskoczeniem, że Bogiem zajmują się ludzie świetnie wykształceni, z pasją do tworzenia, a wielu z nich ma na koncie ogromne osiągnięcia, zrozumiałam, że stoję przed wielką szansą. Przed szansą, której nie widzieli moi ówcześni przyjaciele i bliscy krewni. Kościół był miejscem podejrzanej dewocji. Zagrażał bezpośrednio ich wolności. Byli to w większości artyści z mojej macierzystej uczelni, a także szalone, wspaniałe kobiety na wysokich stanowiskach, które bawiły się mężczyznami i żyły tak, jakby wszystko zależało od nich. Kościół to był żart, miejsce dla staruszek i niepełnosprawnych. Tymczasem ja od początku piłam ze źródła czystej wody.
Warsztaty na kształt benedyktyńskich
Zaczęłam warsztaty na podobieństwo benedyktyńskich. W klasztorze, który benedyktynów specjalnie jakoś nie wielbił. Kiedy przyniosłam pierwszy raz do klasztoru folder o warsztatach benedyktynów w Tyńcu, dano mi odczuć, że popełniłam poważne wykroczenie. Zazdrość pośród mnichów karmi się byle okazją… Od tamtej pory mnisi franciszkańscy zrobili się podejrzliwi i wrzucili folder na dno szuflady, do której nikt potem nie zaglądał. Bez komentarza. Ja z tym folderem leciałam później samolotem do Włoch. Trzymając go na kolanach czytałam o sztuce japońskiej ikebany. Co za ekstrawagancja! Oczyma wyobraźni widziałam siebie układającą kwiaty w odważnych kompozycjach. Wszystko to ponad chmurami, lotem Gdańsk – Mediolan.
Piętnaście lat później
Znalazłam się w Tyńcu w czasach zarazy. Dokładnie po pandemii. W tym czasie inna zaraza wciąż była żywa, bo zaczęto w Polsce odkrywać przestępstwa pedofilii w kościele. Na dobre rozpoczęła się gremialna krytyka księży i biskupów, a także systemu panującego w Polsce, w tym tuszowania poważnych zbrodni. Okazało się, że problem jest bardzo poważny, a pojedyncze przypadki makabryczne. Oprócz tych makabrycznych przestępstw, jak historia uwięzionej przez lata dziewczyny na plebanii (Sama), wyszły na jaw setki innych, można powiedzieć „standardowych” wykroczeń.
Bóg i benedyktyni
Tyniec okazał się tyle samo trudny, co fascynujący. Został wyremontowany w czasach, kiedy stawiałam moje pierwsze kroki w innym klasztorze, ze wspomnianym tynieckim folderem na piersi i wielkimi marzeniami.
W tym samym czasie, albo trochę wcześniej, poznałam poprzedniego tynieckiego opata, który stał się niespodziewanie powiernikiem moich tajemnic. Rozmawialiśmy codziennie i o wszystkim. Ja na Islandii, on we Włoszech. Dzisiaj, kiedy to piszę, on jest wykładowcą na wyższej uczelni Anselmianum, a ja słuchaczem anselmiańskich wykładów o życiu monastycznym. Umordowani znajomością do szpiku kości, płacimy aktualnie wysoką cenę za nasze radosne, nieco nonszalanckie gadulstwo. Niech dobry Bóg ma nas w opiece.
Zatrzymać w środku
Tynieccy mnisi są fascynujący, jak można się było spodziewać. Jest ich tam wciąż sporo, choć czasy dla mnichów aktualnie są bardzo trudne. Patrząc ze swojej własnej perspektywy (trudno o inną), postaram się być rzetelna, niczym solidny kronikarz. Zacznę od braci. Tych, którzy szczególnie się wyróżnili. Postaram się oddać Państwu ascetyczną urodę tego zgromadzenia, oraz zamiłowanie do benedyktyńskich opowieści. Zamierzam również opisać niecodzienne pasje mnichów i, o zgrozo, ich fizyczne piękno. Piękno nie tylko krużganków, kaplic i świętych obrazów. Także wytworne piękno ciała ludzkiego, wypełnionego bożym duchem, charyzmatyczną gościnnością oraz kulturą osobistą. Jakże ich to wyróżnia! Niektórzy są wyjątkowo urodziwi, a ich atrakcyjność wypływa niejako z wnętrza, z głęboko ukrytego źródła ich wiary.
Michał
Śpiew jest domeną mnichów benedyktyńskich. Michał śpiewał wyjątkowo. Odważnie, ale z wyczuciem. Długo byłam przekonana, że to specjalny gość z innego zgromadzenia, tak się wyróżniał. Dla tynieckiego opata to pewnie nie jest wielka zasługa. Wyróżniający się mnich może okazać się zuchwały. Zostawmy ocenę opatowi. Mnie zachwycił śpiew i fizyczne piękno ojca Michała. Nie wypada otwarcie o tym mówić. Niektórzy powiedzą, że nawet nie wolno! Wobec tego dwa tylko słowa o Michale.
Michał zamykał drzwi, kiedy modliłam się w kościele. Czasem zostawałam dłużej niż reszta wiernych i Michał zostawał dłużej niż reszta mnichów. Wychodził wtedy ze swojej stalli, przechodził przez „święte świętych” z gracją boskiego ucznia Jezusa, szedł dalej główną nawą przechylając głowę z uśmiechem, nieśmiało, po chwili mijał mnie, zachwyconą, docierał wreszcie do drzwi głównych, zamykał je zdecydowanie, po czym wracał do swojej stalli, pokonując prawdziwie długą drogę powrotną – pomiędzy tym, co przeznaczone zwyczajowo dla świeckich, a tym, co jest przestrzenią wyłącznie dla mnichów. Tylko on jeden wykonywał ten gest i robił to z prawdziwym przekonaniem.
Michał jest w Tyńcu opiekunem zabytków tynieckich, dba o rekonstrukcje opactwa i czuwa przy pracach remontowych. To niezwykle żmudna, wymagająca przytomności, a zarazem prawdziwego zaangażowania mrówcza praca. Poszukiwanie ważnych źródeł w kronikach, ocalałych fotografii, opisów wyglądu opactwa przed wiekami. Upewnianie się, co do przeznaczenia konkretnych kaplic i pomieszczeń, tropienie historii opactwa jest wyzwaniem i podróżą, która fascynuje.
cdn.
Dodaj komentarz